Oczywiście zaczęło się od autobusu, który okazał się przyczajonym uciekinierem, dzięki czemu zafundowałyśmy sobie z Zuzałką (jej i Weronikowego bloga znajdziecie TUUUUUTAJ) smażing w pełnym słońcu w trakcie oczekiwania na następny. W podróży nie obyło się bez wesołego pasażera, który do Łodzi jechał rzekomo 5 godzin (a jednak czasoprzestrzeń da się zagiąć). W końcu omijając kasy biletowe (i na szczęście kanarów też) po przedarciu się przez największy park jaki widziałam w środku miasta dotarłyśmy na salę.
To co działo się na sali, tej pozytywnej energii, nauki kolejnych kroków, dzielenia pasją, ogromnego progresu nie da się opisać - trzeba było tam być, żeby to poczuć. Pierwszy raz byłam na warsztatach, które pozwoliły mi się tak otworzyć (chirurg nie był potrzebny). Do teraz jaram się niczym sucha trawa w Czarnobylu! Sofie, z którą odwaliliśmy kawał dobrej roboty i z którą miałam nawet chwilę na wyłączność jest najgenialniejszą osobą, od której brałam classy. Jej słowa tak bardzo podniosły mnie na duchu, że Wingsy spokojnie mogą zostać w domu - przez najbliższą chwilę nie będą potrzebne, żeby latać.
Tutaj mała fotorelacja, a ja zaczynam odliczanie do obozu!
![]() |
Z Sofie <3 |
![]() |
Zuzałka pisząca do Bagi. Mimo, że nie było jej z nami ciałem to duchem była z nami cały dzień. |
P.S Kliknijcie w zdjęcia - większe = lepsze :P
P.S.2 Przypominam o komentowaniu - o wiele milej się pisze, kiedy mam dowody, że Was to interesuje :)
P.S.3 Bagi następnym razem jedziesz z nami !
P.S.2 Przypominam o komentowaniu - o wiele milej się pisze, kiedy mam dowody, że Was to interesuje :)
P.S.3 Bagi następnym razem jedziesz z nami !