W końcu strugi deszczu zostawiające po sobie nie tylko kałuże i wodę w mojej piwnicy, ale i uczucie uchodzącego życia zostało zastąpione przyjemnie palącym słońcem, energią pozwalającą biegać przez pół dnia po mieście w wysokich szpilkach i oczywiście umiarkowaną mniej lub bardziej nagością (sukienki bez pleców rządzą!). Kiedy z rana zostałam zmuszona do wyciągnięcia moich okularów przeciwsłonecznych dopiero dotarło do mnie, że tak jakby jestem odrobinę w tyle nie tylko z garderobą, ale i z finansami - i mówiąc 'odrobinę' mam na myśli 'w cholerę'. Jedynym słusznym planem na dziś było rozpoczęcie maratonu. Przystanek pierwszy 'BIKINI'.
Batalia rozpoczęła się już w pierwszym sklepie, po przebiegnięciu dosłownie całego centrum i przymierzeniu niemal wszystkich modeli stwierdziłam, że moja niewymiarowość może zostać okrzyknięta mianem dantejskiej. W końcu padło na brzoskwiniowy komplet, przy którym i tak musiałam kombinować, ale przy takiej cenie wybrzydzanie mogłoby zaowocować siarczystym piorunem skierowanym prosto we mnie. Plan na dni najbliższe - zostać milionerką. Dobra... pięć stówek w zupełności wystarczy.
Tak, chyba wracam :)
Jeeest guuuut ;>
ReplyDeleteHmm, ja na szczęście bikini znalazłam w zeszłym roku, swoją drogą nie mogę kupować kompletu, bo dół zawsze mam mniejszego rozmiaru. Ehh.
ReplyDeleteOsz kurcze! Moje prośby wygłaszane pod Twoim biurem zostają wysłuchiwane, ba! nawet są spełniane! Chyba zacznę mówić o innych rzeczach, które chcę, może mi się poszczęści...? ;)
ReplyDeletePowodzenia z pierwszym milionem ;)
5 stówek by się przydało! trzeba było zaoszczędzić na wakacje, ale to nie takie proste xD
ReplyDelete